Pociąg do Koty jest dopiero o 18.00. Na szczęście obok jest dworzec autobusowy. Dowiaduję się, że odjazd jest o 13.00. Mam więc trochę czasu, a że jestem dziś na czczo znajduję non-veg restaurant i w ramach lunchu zamawiam kurczaka curry z ryżem (70 INR). Strzał w dziesiątkę! Tuż po 13.00 jestem w trasie. Potrwa 8 godzin (152 INR)! Do tego drogami drugiej kolejności (chociaż częściowo płatnymi). Mam miejsce za kierowcą więc pierwszy raz dane jest mi doświadczyć prawdziwych emocji z jazdy. Generalnie zasady ruchu drogowego ustanowione przepisami mają się nijak do tych ustalonych i respektowanych przez kierowców. Pierwszeństwo ma zwykle większy wóz, choć i między dużymi są pewne zależności. Prym wydaje się wieść ciężarówka. Podlegają jej autobusy pasażerskie, ale tylko te o gorszym standardzie. Prawdziwym królem szos jest tu wysokiej klasy, klimatyzowany autobus turystyczny. Takiemu wypada ustąpić zawsze … choćby dlatego, żeby nie płacić wysokiego odszkodowania za potencjalne uszkodzenia. Średnią grupę stanowią mniejsze busy i samochody osobowe, następnie auto riksze, potem motory i skutery na końcu riksze rowerowe i rowery. Oczywiście w każdej grupie można pewnie znaleźć parę pomniejszych współzależności, ale to już mnie przerasta. Specyficzną grupę uczestników ruchu drogowego stanowią piesi. Ci mają status podobny do świętych krów. Zachowują się zresztą bardzo podobnie. O samym ruchu na drodze można napisać tomy. Zwykle dwa pojazdy jadą naprzeciwko siebie wymijając się w ostatnim momencie. To istna gra nerwów - indyjska ruletka. Wygrywa ten, który w mniejszym stopniu da się ponieść emocjom i wytrwa na swoim torze jazdy.
Trudno mi to wytłumaczyć, ale nie mam wypieków na twarzy. Podświadomie ufam w może niezbyt zrozumiałe, ale jednak istotne umiejętności tutejszych driverów oparte na opanowanym do perfekcji instynkcie. Właśnie. Prowadzi się tu instynktownie i chyba tylko tutejsi kierowcy dzięki latom praktyki mogą takowego doświadczyć.
O 21.00 cały i zdrowy jestem na dworcu autobusowym w Kocie. W pierwszym z brzegu hotelu wynajmuję pokój za 200 INR. Bez łazienki, ale za to z TV! …. i czystą pościelą. W okolicy nie ma knajp non-veg. Ponownie skazany jestem na thali (30 INR). Chyba jednak nie zostanę wegetarianinem. Nie dość, że w porównaniu z kurczakami są o niebo gorsze to jeszcze zwykle nie jestem najedzony takim posiłkiem. Dzwonię do domu i wracam do hotelu. Pooglądam TV.