Nie jest jednak dobrze z moimi trzewiami. Łykam nifuroksazyd i zalegam w wyrku z nadzieją na poprawę. Generalnie dziś w planach mam tylko wycieczkę do odległego o 42 km Sanchi. Ryzykuję w końcu i rikszą docieram do dworca autobusowego (20 INR), gdzie po chwili łapię busik do Sanchi (25 INR).
Auto wlecze się niemiłosiernie. Wyprzedzają nas wszyscy uczestnicy ruchu drogowego. Jest jednak tak błogo, że jadę w półdrzemce, z której w połowie drogi wyrywają mnie przeraźliwe krzyki współpasażerów. Wszyscy w histerycznej panice wybiegają z pojazdu. Pojęcia nie mam co się dzieje. Wychodzę jako ostatni. Okazuje się, że z uszkodzonego zbiornika paliwowego wycieka paliwo. Na wszelki wypadek odchodzę z papierosem na w miarę bezpieczną odległość. Po chwili okazuje się, że to woda z chłodnicy. Rozpoczyna się procedura łatania zbiornika. Z tego co widzę trochę to potrwa. Niespecjalnie uśmiecha mi się czekanie. Po 10 min. jestem już w następnym busie. Tym razem dwukrotnie szybszym. Za kolejne 15 INR osiągam od dawna wymarzony cel.
Bilet do zespołu buddyjskiego kosztuje standardowe 250 INR. Pieszo pokonuję ok. 1-kilometrową drogę na wzgórze z wpisaną na listę UNESCO wielką stupą. Poza mną nie ma tu innych białych turystów – tym bardziej podoba mi się miejsce. Zagadywany co chwilę przez młodzież szkolną krążę po wzgórzu ok. 2 godzin jednak z otaczającymi główną stupę czterema toranami (bramami) nic się tu nie może równać. Po zabudowaniach klasztornych zostały zaledwie fundamenty. W drodze powrotnej zaglądam jeszcze do muzeum tylko dlatego, że jest niewielkie. Nigdy nie przepadałem za sztuczną formą prezentacji dzieł i zawsze wolałem oglądać je w naturze. Wyrwane z kontekstu i naturalnego otoczenia niewiele są w stanie powiedzieć.
Wracam do Bhopalu kolejnym busikiem (25 INR), a z dworca autobusowego na kolejowy docieram rikszą (20 INR). Nie widzę tu pociągów do Koty, a do Ujjain jest tylko o 6.30. Trochę wcześnie, szczególnie, że nie wiem co moje trzewia powiedzą rano. Po drodze do hotelu zjadam chili chicken z ryżem (95 INR). Smak mnie nie powalił, ale miałem ochotę na coś treściwszego niż ryż z warzywami. W hotelu opłacam kolejną noc. Nie dostaję rachunku więc 200 INR zasili pewnie prywatne konto recepcjonisty.