Wyjątkowo krótka odprawa + zgrabne lotnisko (ze smoking room-em! :)) + sprawny boarding + Airbus 320-200 linii Air Asia + 0 (czyt.: zero) jakiegokolwiek (!) poczęstunku na pokładzie samolotu :( (... nawet za banalną wodę mineralną trza płacić! = wielki minus dla Air Asia) + 4 godziny w miarę spokojnego lotu i ląduję szczęśliwie (+ szczęśliwy!) w ulubionym Bangkoku ... za to pierwszy raz na lotnisku Dong Mueng. Stąd (po obowiązkowych dwóch fajkach) wsiadam do busa linii „A2”, a po kolejnych 20 min przesiadam się na metro w kierunku Hualamphong Station.
Pierwsze koty za płoty. Dogłębnie sonduję potencjalnie nową, okoliczną noclegownię. Hotel, w którym są rzekomo dostępne "tanie jak barszcz" pokoje, oferuje je (zgodnie z info na reklamowym banerze wywieszonym na elewacji) raptem po 35 THB. Okazuje się, iż to jednak 4-osobowe dormitoria z piętrowymi łóżkami. Do tego winda na docelowe piętro wspina się mozolnie w iście żółwim tempie. Mimo zbyt pospiesznego meldunku rezygnuję ostatecznie z tak "lukratywnej oferty". Sprawdzony wielokrotnie "Hotel Station" ma na szczęście wolny pokój ... ten sam, w którym spałem miesiąc temu i 4 lata wcześniej (lol !!!) Chyba zostawię na ścianie jakiś autograf, heh.
Ostatni w Bangkoku wieczór spędzam na pożegnalnym spacerze wokół wyjątkowo dobrze już znanej dzielnicy Chinatown.
... mogę tak godzinami :)