Czas na bardziej komercyjne punkty programu: wizyta w pseudo-wytwórni najdroższej kawy świata: "kopi luwak".
Raz, że przydrożny zagajnik, w którym się zatrzymujemy, w niczym nie przypomina fabryki (jest tu tylko taras widokowy ze skromnymi stolikami do degustacji kawy i herbaty, mini-kuchnia na świeżym powietrzu i takiż sklep) ... to nawet jedyna markotna cyweta (uwięziona w drastycznie ograniczonej wymiarowo klatce), znudzona wszelkimi zabiegami pobudzenia jej do ruchu – w ramach protestu zasypia na moich oczach w najlepsze.
Wszystkie tutejsze trunki smakują właściwie jednakowo (czyt.: ulepkiem). Poza Hiszpanami nikt więcej nie dokonuje zakupów, więc driver ma mierną prowizję (i minę). Wrażenia: zero. Ewidentnie czas stracony.